Incydent, do którego doszło 21 stycznia 1959 r. zapisał się wyraźnie w polskiej ufologii. Chociaż z dzisiejszej perspektywy trudno powiedzieć, co się tam wówczas tak naprawdę wydarzyło. Pewne jest tylko jedno: do Bałtyku wpadł wtedy tajemniczy czerwony obiekt.
Mroźnego styczniowego poranka 1959 r. w Gdyni niebo nad wzburzonym morzem rozświetlił błysk, po czym do wody runął z grzmotem niezidentyfikowany obiekt latający. To co dalej się z nim działo pozostaje owiane tajemnicą. Wiarygodni ludzie mówią o jego wydobyciu i potajemnym przetransportowaniu do Związku Radzieckiego. Według innych relacji, kilka dni po tym wydarzeniu strażnicy portowi odnaleźli na plaży dziwnego "człowieka" - rzekomego rozbitka z tej katastrofy, ubranego w nietypowy uniform, który później zmarł w szpitalu, a jego ciało trafiło również do ZSRR.
Tamtej nocy na morzu szalał silny sztorm. Między godziną 5 a 6 rano uwagę portowców pracujących na nocnej zmianie zwrócił dziwny dźwięk przypominający zgrzyt metalu trącego o metal. Wkrótce ujrzeli na niebie czerwono-różowy obiekt, ciągnący za sobą długą smugę, który po chwili wpadł do wody. Według innych relacji, znad miejsca, w którym zatonął przez jakiś czas buchała para…
Świadków tego wydarzenia było więcej. Z czasem o tym zdarzeniu narosło wiele legend na drodze przekazywania z ust do ust i dodawania sobie swoich elementów. Na tych opowiadaniach nie będziemy się skupiali i przeciągali relacji. Przedstawiłem najbardziej wiarygodne informacje o najistotniejszych szczegółach tego incydentu.