Orbita N

Orbita N zjawiska paranormalne i tajemnicze


#1 2017-01-28 14:48:53

Remvirus

Wtajemniczony

Punktów :   

Czas - "STOP" - czyli: poza czasem.

Koniec października lub listopad 1974 r.  Mieszkałem w internacie na tzw. niskim parterze. Przypuszczam, że było po północy, choć nigdy nie miałem świadomości, która mogła być godzina.  Obudziłem się z ogromnym uczuciem duszności. Brakowało mi powietrza. Otworzyłem okno i oparty o parapet łapczywie chwytałem hausty powietrza.  W pewnym momencie uniosłem głowę i spojrzałem w niebo.  Sparaliżowało mnie z wrażenia i zachwytu.  Na bezchmurnym niebie zobaczyłem gwiazdy połączone z sobą srebrnymi nićmi.  Pomyślałem, że chyba to wszystko mi się śni.  Postanowiłem obudzić trzech śpiących w pokoju  kolegów.  Nie dałem rady.  Wyszedłem przez okno, aby obejrzeć pozostałą część nieba, zasłoniętego z lewej strony przez ścianę budynku w kształcie litery "L". Moje okno było na połączeniu kresek - w narożniku.  Po wyjściu zobaczyłem pozostałą część nieba. Gwiazdy były połączone srebrnymi odcinkami.  Próbowałem odnaleźć Wielki Wóz, ale tych kresek było tyle, że straciłem jakąkolwiek orientację. Nie mam pojęcia, czy połączone były poszczególne gwiazdozbiory, czy wszystkie gwiazdy - niezależnie od przynależności do gwiazdozbiorów.  Zachwyt odebrał mi rozum.  Pomyślałem: "To prawdopodobnie znak od ojca. Daje mi sygnał żebym uwierzył (w Boga)."  Ojciec zmarł na początku października.  Wróciłem do pokoju, gdzie stosując dość brutalne metody, podjąłem kolejną próbę obudzenia kolegów. Bez skutku.
Ponownie wyszedłem przez okno. Obejrzałem wszystko jeszcze raz, podziwiając niespotykane piękno.  Panowała przerażająca cisza.  Słowa nie są w stanie tego oddać.  CISZA w niewyobrażalnym pojęciu.  Cisza, której na Ziemi nie doświadczysz w żadnych warunkach.  Bo była to cisza połączona z poczuciem niesamowitego bezpieczeństwa, aczkolwiek na początku pojawił się element przestraszenia.  Żadnego powiewu wiatru. Liście na stojących wzdłuż alejki dojazdowej drzewach wisiały bez ruchu.  Żadnego odgłosu z otaczającego mnie świata.  Tylko CISZA, NIEBO i ja, i otaczająca mnie natura, która w tym momencie zdawała się być skamieniałą.
Rano powiedziałem kolegom, że próbowałem ich w nocy obudzić i nie dałem rady.  Nic nie czuli, nic nie wiedzieli, śladów po szczypaniu w czułym miejscu też nie mieli.  O zdarzeniu im nie opowiadałem.  Powiedziałem, że miałem "takie strachy" w nocy, że chciałem z nimi pogadać.

To zdarzenie powtórzyło się podczas ferii zimowych. Byłem w domu. Obudziłem się z takim samym poczuciem duszności.  Otworzyłem małe okienko w oknie głównym nazywane "lufcikiem" lub "wywietrznikiem".  Złapałem oddech i...  Tak. To był ten sam widok. Nie budziłem nikogo z domowników, aby mu to pokazać, bo wiedziałem, że nie ma to najmniejszego sensu.  Nawet nie wychodziłem z domu, aby nacieszyć się widokiem.
Z dziwnym żalem spojrzałem na ten przepiękny widok po raz ostatni i powiedziałem do siebie: "Jak zobaczę to jeszcze raz, to uwierzę" - i położyłem się spać.

Nie zobaczyłem i... nie uwierzyłem.  Życie prowadziło mnie różnymi ścieżkami.  Wspominałem często to zdarzenie, próbowałem "uwierzyć" na różne sposoby.  Nie udało mi się to.
Pod koniec lat 90-tych znalazłem się w gronie ludzi, gdzie przed zaśnięciem zaczęliśmy rozmawiać o przyrodzie. W pewnym momencie odezwałem się i powiedziałem: "Moja nauczycielka chemii zwykła często powtarzać, że to, co do reakcji wzięliśmy,  musimy w jej wyniku otrzymać. Bo w przyrodzie nic nie ginie!"  To powiedziawszy zapytałem: a myśli?  Przecież myśląc zamieniam swoją jakąś tam energię na myśli. Co zatem dalej?
Odezwał się jakiś męski głos, który powiedział: "Nic nie ginie. Zmienia tylko formę. To co myślisz, o czym myślisz jest związane z formą energii jaką odbierasz albo emitujesz. Nic nie ginie. Albo energię wysyłasz, albo odbierasz. Wszystko jest powiązane. Ale nic nie ginie."
Wówczas opowiedziałem swoją przygodę z gwiazdami. Gdy skończyłem ten sam głos podsumował wszystko jednym zdaniem: "To, co zobaczyłeś, było przeznaczone tylko i wyłącznie dla ciebie i chociażbyś wówczas był w otoczeniu nie wiadomo ilu osób, nikt inny by tego nie zobaczył."

Więcej się z nim nie spotkałem. Również nie uwierzyłem. Stało się coś zupełnie innego. Pomimo mojej chęci uwierzenia, pomimo wysiłków, jakie podejmowałem - nie zostałem obdarowany łaską wiary.  Może to i lepiej, bo uchroniło mnie to przed wpływem różnych religii. Poszedłem własną (tak mi się zdaje) drogą,  albo ścieżką, która została dla mnie przygotowana przez OPATRZNOŚĆ.  Dzisiaj już nie pragnę wierzyć, bo jest mi to niepotrzebne. Całe moje życie udowodniło mi to, że bez względu  na moją wiarę czy niewiarę, ON zawsze był przy mnie i zawsze wyciągał mnie ze wszystkich opresji a na te, które mnie spotykały - po prostu się zgadzał, dla mojego dobra. Dzisiaj wiara nie jest mi potrzebna bo wiem, że ON istnieje. I dzieje się tak bez względu na to, jakiego imienia użyję, zwracając się do Niego, pod jednym jednak warunkiem: że zwracam się tylko do NIEGO.  Tutaj większą rolę odgrywa częstotliwość niż IMIĘ.

Opisana przygoda nadal pozostaje w moim umyśle w magazynie zdarzeń niewyjaśnionych.  Nawet nie mam pojęcia, czy chcę ją tak do końca wyjaśnić.  Podświadomie odczuwam, że wiem, co się zdarzyło. Nie potrafię tylko tego ubrać w słowa.

Offline

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.gmzarszyn.pun.pl www.forum-sebn.pun.pl www.forum-klasowe.pun.pl www.scoigi2klan.pun.pl www.sp29.pun.pl